9 paź 2016

[Recenzja] Czarna Wdowa. Na zawsze czerwona. Marvel

Potem jej powieki opadły. A ogień, chaos, śmierć i hałas zniknęły. Tak jak czerwonowłosa kobieta.
"Czarna Wdowa. Na zawsze czerwona" Margaret Stohl to świeża pozycja na polskim rynku. Powiedziałabym, że nawet bardzo świeża, albowiem swoją premierę będzie miała 12 października, czyli w środę. Tymczasem ja otrzymałam ją zaraz po tym, jak dotarła do wydawnictwa Zielona Sowa, z którym mam przyjemność współpracować. Przyznam, że długo się zastanawiałam, czy w ogóle podjąć się jej recenzji, bo jednak Marvel, Avengersi, komiksowi superbohaterowie i tym podobne to nie moja bajka. Choć w sumie to nie była moja bajka, bo aktualnie przede mną maraton wszystkich filmów z Natashą Romanoff. A wszystko za sprawą jednej książki, która coś we mnie skruszyła, coś zmieniła, czegoś nauczyła, a przede wszystkim zmarnowała trochę, trochę dużo moich łez. Bo "Czarna Wdowa. Na zawsze czerwona" to takie wynajęty morderca - masz wrażenie, że cię śledzi i grozi ci niebezpieczeństwo, a jednak i tak moment, w którym wbija ci nóż w serce jest najmniej oczekiwany, wręcz niespodziewany. Dlaczego? Cytując Romanoff, "To pytanie dobre dla gitarzystów i Amerykanów".



Od czego najlepiej zacząć? Zapewne od początku, a skoro już przy nim jesteśmy pragnę zaznaczyć, że nie będzie to typowa recenzja, bo ta książka - przynajmniej w moich oczach - na to nie zasługuje. Zanim więc przejdę do fabuły, zacznę od autorki, a jest nią Margaret Stohl. Nie czytam fantasy i science fitcion, dlatego też mi jej nazwisko nic nie mówiło. Jak się jednak okazało nie jest to pierwsza lepsza amerykańska pisarka, albowiem została okrzyknięta najlepszą autorką listy bestsellerów "New York Timesa". Współtworzyła trylogię "Piękne Istoty" oraz napisała dwie popularne powieści dla młodzieży: "Icons" i "Idols". Na zakładce w książce jest jeszcze napisane, że "Przedtem pracowała w przemyśle gier wideo jako scenarzystka i główny projektant gier. Wspólnie z Lewisem Petersonem założyła 7 Studios". Jestem zdania, że jeśli ktoś tą panią zna to nic nowego się nie dowiedziałam, natomiast jeśli pierwszy raz widzi jej nazwisko to i tak go nie zapamięta, ale żeby nikt mi nie zarzucił, że pomijam autorkę, swój obowiązek poinformowania Cię kto to spełniłam.

Jeśli ktoś kojarzy moje recenzje książek to wie, że ja nie oceniam książek po okładce, jednakże zawsze zwracam uwagę na ostatnie zdanie, dlatego też pozwolę sobie je zacytować "Tak mi dopomóż Bóg". W zależności od tego, jaką kto ma wyobraźnię, interpretacja tych słów może być różna, jak i odniesienie do zarysu fabuły, a raczej krótkiego fragmentu książki zamieszczonego na tylnej części okładki, którym rozpoczęłam post. Swoją opinię tej jeden raz przemilczę. Jeśli zdecydujesz się na przeczytanie książki, zrozumiesz, dlaczego. 

Po krótkim wstępie, nareszcie przejdę do fabuły. Tak więc mamy trzech głównych bohaterów, których teraz w skórce omówię. Dlaczego w skrócie? Bo im mniej wiesz tym lepiej. Tytułowa Czarna Wdowa to Natasha Romanoff - jeden z najgroźniejszych zabójców. Od najmłodszych lat była w okrutny sposób trenowana w sztuce zwodzenia i zabijania przeciwników. Swój pseudonim otrzymała od Ivana Somodorova - nauczyciela z moskiewskiej szkoły szpiegów zwanej Czerwoną Komnatą. Tak naprawdę przez większą część książki czytelnik nic o niej nie wie, a i w praktycznie zakończeniu poznaje zaledwie jej cząstkę. Bardzo przydatna jest tutaj umiejętność czytania między wierszami. Druga bohaterka to Ava Orlova - córka zaginionej rosyjskiej fizyczki, która w dzieciństwie była poddawana serii bezlitosnych eksperymentów wojskowych, aż do czasu, gdy uratowała ją Czarna Wdowa i umieściła pod opieką T.A.R.C.Z.Y. Aktualnie próbuje dopasować się do przeciętnych nastolatek z Brooklynu, jednakże nie jest to łatwe, kiedy mieszka się w schroniskach dla bezdomnych. Ava trenuje szermierkę, ale ma również ogromny talent plastyczny - świetnie rysuje. Jej prace przedstawiają chłopaka, o którym śni i zdaje się wiedzieć wszystko, mimo że nigdy go nie spotkała. Jak pewnie zdążyłaś/eś się domyślić - on jest trzecim głównym bohaterem. Ma na imię Alex i w przeciwieństwie do Avy - teoretycznie jest amerykańskim nastolatkiem jedzącym fast-foody. Teoretycznie, albowiem miewa koszmary i często nie kontroluje swoich emocji, stąd jest nazywany zbieraczem czarnych kartek w szermierce. No właśnie - on też ją ćwiczy, to przez nią dochodzi do spotkania Rosjanki z "Amerykaninem" i można by rzec, że od niej się wszystko zaczyna. Początek jednak miał miejscy, kiedy zaczęły ginąć dzieci z Europy Wschodniej, a na czarnym rynku pojawiły się przecieki o technologii przemyconej z Czerwonej Komnaty, Natasha zaczęła podejrzewać, że jej dawny nauczyciel powrócił, a Ava może być jedyną osobą, która może go powstrzymać. By pokonać szaleńca zagrażającego ich przyszłości, sjestry muszą rozwikłać problem z przeszłości. Prawda okazuje się zaskakująca. Do pewnego momentu nawet mi się podoba, jednak po finale książki wolałabym, aby niektórych więzi nigdy nie było. Oczywiście oprócz trójki głównych bohaterów i Ivana są inni - Oksana - przyjaciółka Avy, która w pewnym momencie bardzo się przydaje, Dante - najlepszy kumpel Alexa, nieodgrywający większej roli, a jednak przewijający się w fabule do samego końca, Tony Stark - jeden z Avengersów i Phillip Coulson - agent prowadzący.


W tym momencie warto zwrócić uwagę na budowę książki. Oczywiście składają się na nią rozdziały, napisane w trzeciej osobie, jednak zawierające myśli bohaterów, którym dana część jest poświęcona. Oprócz tego po zakończeniu każdego rozdziału jest strona z akt - zapis przesłuchań, stanowiący komentarz do bieżącej sytuacji. Dokładnie jest to dochodzenie w sprawie śmierci na służbie - kogo i czyjej czytelnik dowiaduje się praktycznie na samym końcu. Mi osobiście nic to nie mówiło, nie miałam żadnych podejrzeń aż do strony ok. 350, a łącznie są 472. Z jednej strony nienawidzę autorki za to posunięcie, z drugiej kocham i podziwiam za odwagę oraz emocje, jakie mi zapewniła. I w tym momencie kończę część poświęconą fabule, bo jeśli tego nie zrobię to źle się to skończy.

Więc może po prostu ogólnie omówię książkę. Fabuła jest wciągająca, aż za bardzo, stopniowo narasta, tutaj odsyłam do mojego porównania na samym początku do mordercy. Nie wiem czy autorka wykazała się dużą wiedzą o broni, funkcjonowaniu tajnych jednostek i wyglądzie procedur czy też po prostu dobrze umie sprzedać produkt, ale ja go kupiłam, uwierzyłam, polecam. Swoją drogą na myśl przychodzi mi taka sentencja łacińska "Quidquid Latine dictum sit, altum videtur" (w tłum. "Wszystko powiedziane po łacinie brzmi mądrze"). Z drugiej strony nie znam Marvela, filmów z Natashą Romanoff, więc nie mam odniesienia, czy Margaret Stohl nie zniszczyła jej wizerunku, jednakże szczerze w to wątpię. Sama książka doskonale nadaje się na produkcję filmową, jak zresztą powiedziała MArie Lu, również znana pisarka, "Kinowa, poruszająca i absolutnie spektakularna - ma wszystko, czego można oczekiwać od powieści o Czarnej Wdowie". Momentami mam jednak wrażenie, że niektóre sceny, szczególnie te z założenia "romantyczne" są ciut kiczowate, a później uświadamiam sobie, że właśnie takie powinny być, aby były realistyczne. Przypomnij sobie niektóre rozmowy, historie związane z ukochaną ci osobą. Czy gdybyś był/a ich obserwatorem to również by cię tak zachwycały? I właśnie dzięki absurdowi niektórych fragmentów, "Czarna Wdowa. Na zawsze czerwona" mimo gatunku, do jakiego należy, jest historią, która mogłaby mieć miejsce w prawdziwym świecie. Mało tego - jest tak realistycznie napisana, że momentami zastanawiam się, czy to na pewno fikcja.

Bardzo przypadł mi do gustu zabieg wprowadzenia do książki języka rosyjskiego. Nie widziałam, jak jest to napisane w oryginale, natomiast w polskim tłumaczeniu boli mnie fakt, że źle napisali wymowę i jeżeli ktoś nie uczy się tego języka to dla niego w jakimś stopniu straci to charakter. Przykładowo słowo "siostra", przetłumaczono "sestra", natomiast powinno być "sjestra". Dlatego też apel do wszystkich osób, którzy zamierzają przeczytać książkę - każde "e" czytajcie jako "je". Kolejny przykład? "Kak tebja zovut, devocka?" czytamy "Kak tjebja zawut, djewoćka?" (w tłumaczeniu "Jak masz na imię dziewczynko?").

W książce nie zabrakło kilku ciekawych cytatów ("Bo pewne zakamarki w naszych duszach nie mają większego sensu nawet dla nas samych"; "Czasami ktoś jest komuś przeznaczony. Czasami przeznaczenie i dana osoba to jedno i to samo"), jest nawet wypowiedź Stalina ("Nie ma człowieka, nie ma problemu") i stare powiedzenie powtarzane w gułagach ("Jeśli chcesz ukarać jednego z trzech braci, zmuś pierwszego, aby zabił drugiego, a trzeciemu każ na to patrzeć"). Zadziwiająco często powtarza się rosyjskie przekleństwo, które chyba bardzo przypadło autorce do gustu. Jakie? Tego Ci już nie zdradzę. A! Bym zapomniała, oczywiście pojawiło się nawiązanie do Disneya, dzięki któremu ta książka została wydana. Na talerzu kota Alexa jest zdjęcie Łapy z "Przyjaciela Świętego Mikołaja".

Nie chcę tej recenzji jakoś specjalnie podsumowywać, pisać tego samego jeszcze raz, tylko za pomocą innych słów. Po prostu zachęcam cię do przeczytania. Nie jest to science fiction z super bohaterami. Pojawia się miłość między ludźmi, którzy z pozoru nie znają tego pojęcia. Sama historia nadaje się na dobry thriller, a ja nigdy nie przestanę się nią zachwycać. Mam ogromną ochotę przeczytać tę książkę jeszcze raz, ale nie wiem, czy moje serce to wytrzyma. Dziękuję za uwagę.
UDOSTĘPNIJ TEN POST
Szablon stworzony przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.